Z architektury współczesnej wyparowało pojęcie piękna. Niektórzy architekci wręcz się go wstydzą. Moim celem i mottem w pracy jest poszukiwanie go i odkrywanie nowej jakości zakorzenionej w tradycji.
– Bogusław Barnaś
JACEK TARAN: Mieszkaliśmy w tym samym bloku w Mielcu, ja na dziewiątym piętrze.
BOGUSŁAW BARNAŚ: Tak, ulica Dworcowa. Ja na pierwszym.
Co widziałeś z okna?
Z jednej strony ogromną przestrzeń pomiędzy blokiem a wiaduktem alei Niepodległości. Graliśmy tam w piłkę. Bywały wielkie mecze, „blokówy”, czyli blok na blok, a potem zaczęła się budowa centrum handlowego Pasaż.
A z drugiej strony były właśnie te bloki, z których rekrutowały się drużyny.
Wtedy były szare, teraz naniesiono na nie tę powszechną pastelozę. Wtedy były chyba fajniejsze, bo dziś z tymi kolorami przesadzają, nie? Mogliby je jednolicie traktować, a nie w jakieś wzory.
Dorastanie w takim otoczeniu to doświadczenie milionów Polaków. Czy ta perspektywa była dla Ciebie w jakiś sposób ważna?
Nie aż tak bardzo. Najbardziej siedzą mi w pamięci obrazy widziane z autobusu. Często jeździliśmy z rodzicami do rodziny. Siadałem przy oknie i zaczynałem „zabawę w domy”. I tak sobie wymyślałem – o, przesuniemy gościowi ten dom tam i dosadzimy kilka drzew. A to pole damy gdzie indziej. Wierzyłem wtedy, że obraz za szybą przesuwa się naprawdę. Często było tak, że najzwyklejsze domy odbierałem jako dzieła sztuki, ciekawe formy. Niektóre pamiętam do dziś. Słaby styl wczesnych lat 90., ale wydawały mi się świeże, nowe, robiły wrażenie. No, a potem zobaczyłem, jak budują Pasaż i nie było już gdzie grać w piłę…
Co powstało?
Powstał budynek nieużyteczny. Ale to jest problem całego Mielca, który nigdy nie wypiękniał, a miał na to szansę. Zobacz, miasto, które miało około 10 tysięcy mieszkańców, nagle wraz z utworzeniem Centralnego Okręgu Przemysłowego puchnie, a po wojnie w szczytowej fazie ma już blisko 70 tysięcy. Powstaje unikatowy układ urbanistyczny, nie gorszy niż w Nowej Hucie, która przecież ma być wpisana na listę UNESCO.
Mielec na listę UNESCO? Nie przesadzasz?
Ani trochę. Mamy tu niesamowitą oś rekreacyjną. W jednej linii baseny, hala sportowa, stadion, na którym grał Real Madryt, park z biblioteką, dom kultury, główny plac miejski i na końcu nieco odchylony od tej osi kościół na wzgórzu, który jest pomieszaniem jakiegoś Corbusiera, modernizmu i czegoś z innej epoki. To całe osiedle, które powstało po wojnie, ortogonalny układ ulic i właśnie ta oś sportowo-rekreacyjna tworzą unikatowy układ urbanistyczny. I to wszystko zostało zepsute. Dom kultury wymalowano w jakieś pstrokacizny, na placu wzniesiono drogie, ale do niczego niepotrzebne konstrukcje podobne do szubienic, absurdalną fontannę.
A co z blokami? Mają jeszcze jakąś szansę wypięknieć?
Tak, ale to wymaga wysiłków i dobrych, przemyślanych projektów, a nie klejenia styropianu. Wyobraź sobie, że do naszych bloków na Dworcowej dobudowujesz z każdej strony pięć metrów konstrukcji stalowej. I te dodatkowe przestrzenie są całkowicie przeszklone, powstają na nich tarasy. Nagle budynek staje się supernowoczesny, tarasowy, przeszklony. Odległości między budynkami są tak duże, że możesz naprawdę sporo zdziałać. Jak z naszej kuchni się patrzyło, to tam była ulica i troszkę pod górkę, pamiętasz?
Zjeżdżaliśmy z niej w zimie.
Tam teraz stoją samochody, które już się nie mieszczą. I jakby tam zrobić wjazd pod ziemię, a nad wjazdem pawilon na usługi, na wystawy. Teraz ludzie mają tylko tę ławkę przed klatką schodową. Wyobraź sobie tam przeszklony pawilon z zielonym ogrodem na dachu i windą, którą możesz zjechać do tych parkingów. Przyjeżdżasz na Dworcową, wjeżdżasz w podziemie, tam parkujesz, wchodzisz do windy, wychodzisz przez kawiarnię, w której gra muzyka, gdzie wiszą obrazy Doroty Łaz, mojej nauczycielki plastyki, czy pana Edwarda Kociańskiego, naszego sąsiada. Brakuje na osiedlach takich przestrzeni, to jest wielki grzech współczesnego myślenia o miejscu do życia.
Muzyka gra między blokami w Mielcu?
Weź pod uwagę, że w tych osiedlach mieszka teraz nowe pokolenie. Znam ludzi, którzy wracają do Mielca, bo mają tam dość dobrą pracę i wprowadzają się do tych bloków. No i ci ludzie, którzy z Krakowa po medycynie czy po filozofii wracają na Dworcową, może by słuchali jazzu, prawda?
Architektura i muzyka – to da się połączyć?
Niektóre projekty są wręcz tożsame z jakimś utworem albo kapelą. Dom Artysty jest ściśle powiązany z Radiohead. Dom Szwajcarski jest też powiązany z tym zespołem.
Na czym polega to powiązanie?
Trzeba patrzeć i słuchać muzyki równocześnie, wtedy się to lepiej widzi. Dom Artysty powstał dla architekta z Niemiec, który jest też rzeźbiarzem. Chciał, żeby ten dom był surowy. Beton i korten, rdzewiejąca stal, ogrodzenie ze ścianek Larsena. A muzyka Radiohead to właśnie jest stal, korten, beton.
Kreujesz klientom ich emocje?
O to właśnie chodzi! Oczywiście każdy przypadek jest inny. Weźmy Dom z Grotą, jeden z ostatnich projektów w Krakowie. Inwestor powiedział mi, że ma już kilka domów i zrealizuje kolejny pod warunkiem, że wniesie on coś nowego do architektury. Nie dał mi żadnych wytycznych, żadnych ograniczeń. Jedynie określił, że fajnie, gdyby miał ponad 500 metrów. Masz tylko wykreować coś spektakularnego. Musiałem odczytać tę przestrzeń z widokiem na Kraków i pomyśleć, co takiego byłoby bardzo krakowskie i zarazem bardzo współczesne. No i zaczęło się łączenie wątków: może nie tylko cegła, ale baśniowość, legendy? I pojawiła się taka myśl – zróbmy taki dom, żeby Smok Wawelski chciał się do niego przeprowadzić.
Kto?
Smok: grota, las, łąka nad domem. Bo dom jest na wzgórzu, więc fajnie byłoby, gdyby był maksymalnie wysoko. A żeby był maksymalnie wysoko, to musi być nadwieszony, więc wchodzi się od tyłu, od strony Lasu Wolskiego. Ale nie chcę, żeby obchodzić budynek naokoło, bo to będzie niewygodne, więc przechodzimy pod budynkiem. Tak powstała grota z roślinnością pod nim.
Mamy wizję architekta, mamy ludzi, którzy mają różne doświadczenia i oczekiwania, i co się z tymi ludźmi dzieje w kontakcie z taką architekturą? Jak ona ich zmienia?
Sam pamiętam, co się ze mną działo, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy naprawdę dobry budynek – krakowską Mangghę przez okno autokaru. Byłem w ciężkim szoku, chciałem wysiąść. To był rok 1999 chyba. Pamiętam to wrażenie i myśl, czy tylko ja tego doznałem, bo jestem tak wrażliwy na architekturę, czy wszyscy w autokarze? I uważam, że chyba do dzisiaj nie ma lepszego budynku w Krakowie. Wydaje mi się, że jest kilka, które być może dobijają do tego poziomu, ale nikt go jeszcze nie przeskoczył.
Popodziwiamy więc sobie taką Mangghę, albo i Wenecję, a potem co? Kompletny bałagan urbanistyczny dookoła i „nikt mi nie będzie mówił, jaki mam mieć kolor dachu”.
To w dużej mierze zasługa miejscowych planów, które są nielogiczne i często nie odpowiadają lokalnej charakterystyce. Dachówka ma być czerwona albo czarna, albo blacha grafitowa, a elewacja ma być biała, szara lub drewno i zakaz stosowania tworzyw sztucznych. Nie widziałem jeszcze ani jednego planu miejscowego, który porządkowałby przestrzeń w taki sposób, jak to widzimy np. w Austrii, w Szwajcarii. Praktycznie na każdej działce, na której projektowałem, mogę zrobić wszystko, byle dach był dwuspadowy. Często też sami urzędnicy nie rozumieją, co jest w tych planach zapisane! Na Podhalu mieliśmy ciekawy przypadek. Użyliśmy stalowych elementów na elewacji, a pani urzędniczka mówi, że nie wyda pozwolenia na budowę, bo w planie miejscowym jest zakaz używania tworzyw sztucznych. „Stal nie jest tworzywem sztucznym” – tłumaczyliśmy. Zresztą plastikowe okna na elewacjach były tam na co drugim budynku.
Ale dalej nie widzę tu uszlachetniania ludzi przez architekturę. Czytam komentarze pod artykułami o Twoich sukcesach. Ludzie piszą: „ohyda, choćby mi dopłacali, nie wziąłbym”.
Ludzie będą pisać negatywnie, bo hejt jest łatwo dostępną formą wyładowania frustracji. Nastawieni pozytywnie zazwyczaj nie piszą wiele. Rzadko mają okazję obcować z dobrą, współczesną architekturą, więc są zaskoczeni. Widzę, jak ludzie reagują na moje budynki, kiedy mają okazję osobistego doświadczenia. To często przypomina podróż w nieznane, odkrywanie czegoś nowego z nieskrywaną fascynacją. Widzę też, jak architektura wpływa na życie moich klientów. To jest to uszlachetnienie właśnie.
Problem leży w edukacji?
Nie tylko, to raczej kwestie historyczne i geograficzne. Pamiętasz, jak nas uczyli w szkole? Renesans na świecie i renesans w Polsce, barok na świecie i barok w Polsce. Zawsze był ten jeden wiek obsuwy. Tak było i tak dalej jest.
Próbujesz przeskoczyć te sto lat?
Projektowałem kamienicę pod Wawelem na ulicy Powiśle. To jest ciężki temat: projektować w takim miejscu coś współczesnego. Ludzie pytają: „Dlaczego pan nie zrobi czegoś modernistycznego?”. Więc mówię, że modernistyczna to jest ta kamienica na rogu z płaskim dachem, ale uważam, że i tak powstała 100 lat za późno. Kiedy tworzyli Erich Mendelsohn czy Ludwig Mies van der Rohe, kiedy powstawał Bauhaus, był idealny moment, żeby ten narożnik powstał i żeby zapisał się w podręcznikach jako prekursor. Proszą mnie, żebym zrobił coś odważnego, ale żeby to było takie, jak robiło się sto lat temu!
To są nasze kompleksy?
Ja to nazywam zjawiskiem legalizacji. Nawet Sukiennice i Wawel projektowali Włosi, przenieśli tu renesans. Legalizujemy coś dopiero, kiedy już powstanie na Zachodzie i zostanie tam docenione. Wtedy my, jak już coś jest w podręcznikach, powiemy, że chcemy mieć i w Krakowie. Ale to nie są kompleksy, tylko utrwalony przez historię i edukację wzorzec.
Próbujesz swoją twórczością złamać tę blokadę?
Chciałbym. Ale to nie jest proste, szczególnie w mieście takim jak Kraków, gdzie bardzo dużo zależy od konserwatora zabytków. Usłyszałem, że ulica Powiśle nigdy nie była ulicą handlową, a ja chcę zrobić restaurację na parterze. A obok jest żabka i restauracja też. Ale kiedy tworzę w szczerym polu, gdzie nie czuwa konserwator i przychodzi do mnie klient, który ma doświadczenie życiowe, artystyczne i sam jest twórcą, jest dużo łatwiej.
Mówimy jednak o kimś wyjątkowym, o wąskiej grupie docelowej, a Ciebie inspirują polskie chaty, architektura drewniana naszych przodków. Dziś my, ich potomkowie, piszemy w internecie, że Twoje projekty to ohyda.
Uważam, że winę za to ponoszą też architekci. W pewnym momencie powstał modernizm i jego naczelna idea: „forma podąża za funkcją”. Dlatego tak wiele modernistycznych budynków jest pozbawionych piękna, emocji, duszy i kontekstu. Są po prostu brzydkie i nudne. Ten kierunek zapomniał, że estetyka i emocje też są funkcją, być może najważniejszą, bo widoczną.
Wcześniej tak nie było?
W gotyku, renesansie, baroku wszystko miało być funkcjonalne, ale nadrzędną funkcją była estetyka, piękno, emocje. Dlatego każdy człowiek, jak widzi katedrę, to mówi, że
jest ładna. Jak widzi renesansowy pałac, mówi, że to jest ładne. Ale jak widzi Bauhaus, pyta: co to za pudło? Nawet człowiek wykształcony powie, że to jest owszem świetne, ale nie powie, że to jest piękne. Z architektury współczesnej wyparowało to pojęcie. Niektórzy architekci wręcz się go wstydzą. Moim celem i mottem w pracy jest poszukiwanie piękna i odkrywanie nowej jakości zakorzenionej w tradycji.
Czy nawiązywanie do tradycyjnej polskiej zabudowy wiejskiej jest sposobem, by trafić do naszego poczucia estetyki?
Nie, to tylko jest klucz dla mnie, żeby wykreować coś nowego niebazującego na inspirowaniu się Zachodem. Żeby nie importować, tylko starać się czerpać z naszego bogactwa i kontekstu.
Czy zatem architektura może być patriotyczna?
Chciałbym, aby moja architektura była ambasadorem polskości. Pierwsze myśli o tym, co będę tworzył w Polsce i z jakiego rezerwuaru inspiracji będę czerpał, pojawiły się, gdy pracowałem w Londynie u Normana Fostera. W moim zespole byli Włosi, Hiszpanie, sporo Niemców i Anglików. W rozmowach z nimi czułem się jak bezpański pies. No bo co ja mogłem im opowiedzieć o polskiej architekturze? Może trochę o stylu zakopiańskim, ale to jest zbyt regionalne jednak. Miałem Włochom opowiadać o renesansie? Wtedy też doświadczyłem tego, że nie mogę wrócić do Polski i zaprojektować domu. To była pierwsza dekada lat dwutysięcznych i trend nazywania projektów po angielsku, np. Modern Residence albo Vienna Apartment.
Jednak Ci się udało.
Początki były bardzo trudne, bo ludzie nie chcieli mieć chaty, chałupy, zagrody. Chcieli coś nowoczesnego, a to im się kojarzyło tak: ma być hiszpańskie, całe białe, albo skandynawskie. Teraz to się zmieniło i przychodzą do mnie głównie tacy, którzy chcą mieć dom polski, na przykład podlaski.
To czego teraz słuchasz przy projektowaniu?
Fascynuje mnie teraz malarstwo i twórczość Wojciecha Fangora. Robię projekt, który nazywa się „CU39”, podobnie jak Fangora „M39”. Ten jego obraz to będzie cały budynek, bo ma wszystko. Jest kolor – zieleń i miedź. Będzie pokryty lamelami pionowymi, ale one nie są proste, jak linijka, tylko są formowane, żeby powstało wrażenie trójwymiaru. Jak patrzysz z przodu, to zobaczysz zieleń, bo między lamelami jest zielona ściana. Patrząc pod innym kątem widzisz, jak one wystają. Razem tworzą harmonię, a przecież harmonia jest podstawą piękna.